W ramach realizowanego od ponad trzech lat programu społeczno-moralnego opartego na filozofii panświnizmu Jarosław Kaczyński każdej krowie obiecał 5 stówek, a każdej świni stówkę.

Sprawa powinna obchodzić nas szczególnie, bo jak wiadomo, jedne i drugie to zwierzęta przeznaczone na rzeź. A jak się mówi na takie zwierzęta? Żywiec.
Filozofia panświnizmu, która stanowi aksjologiczny fundament obecnej władzy, opiera się na przekonaniu, że skoro ja jestem świnią, to inni też. Władza lansuje ją bardzo intensywnie od ponad trzech lat i odnosi coraz większe sukcesy.
Wielu zastanawia się, skąd ta różnica. Dlaczego krowy dostaną aż pięć razy więcej od świń? Bo są od świń głupsze, a Kaczyński woli głupszych? A może dlatego, że świń jest w Polsce więcej, bo jakieś 11 milionów, krów tylko 6, a budżet, jak mówi premier, nie jest z gumna?
Nic z tych rzeczy. Otóż Jarosław Kaczyński zrozumiał, że nie ma sensu przepłacać za coś, czego już jest dużo, a będzie jeszcze więcej. Skoro świństwo staje się etyczną normą, a ześwinienie się gwarancją szybkiej i spektakularnej kariery zawodowej, zbyt wysokie świniowe mogłoby najzwyczajniej przegrzać koniunkturę.
Poszerzając animalną część bazy politycznej swej partii, dotychczas ograniczającą się do kota, prezes upodobnił naszą ojczyznę do orwellowskiego folwarku zwierzęcego. Kiedy już Polskę ostatecznie zreformuje, kiedy dowiemy się całej prawdy o wszystkim, wyrwiemy ostatnie polskie dziecko z łap geja, wyśmiejemy ostatniego komunistę i złodzieja, gdy pokonamy obce zarazki i wstaniemy z kolan – to wtedy będzie tak, jak w ostatnim zdaniu książki Orwella:
„Zwierzęta w ogrodzie patrzyły to na świnię, to na człowieka, potem znów na świnię i na człowieka, ale nikt już nie mógł się połapać, kto jest kim”.
Wołk