W restauracji hotelowej, na dużym ekranie rozłożonym na ścianie, oglądałem wiadomości telewizji TVN 24. Jak wiadomo, od roku 2015 jest to telewizja opozycyjna. „Dwóch wielkich” polskiej polityki ostatnich kilku dekad: były prezydent Lech Wałęsa i były premier Rzeczypospolitej Polskiej premier Jarosław Kaczyński, spotkali się przed salą sądową.
Rozprawa dotyczy słów byłego prezydenta na temat katastrofy lotniczej, w której zginął brat byłego premiera, w momencie katastrofy urzędujący prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Lech Kaczyński. Nie mam pojęcia o jakie słowa może chodzić. Te dwie osoby stoją blisko siebie. Kiedyś z sobą współpracowali, były premier Kaczyński na początku swej kariery politycznej pomagał Wałęsie, był jego współpracownikiem, kimś w rodzaju asystenta, doradcy.
Potem ich drogi rozeszły się z dwóch powodów: braku umiejętności pracy w grupie byłego prezydenta Wałęsy oraz zamierzchła historia jego młodości (był robotnikiem, który podpisał tak zwaną lojalkę z ówczesnymi władzami komunistycznymi). Cały jego późniejszy życiorys, aż do czasu obalenia komunizmu, świadczył za nim, na całym świecie uznawany jest za ojca demokracji krajów środkowo wschodnich, na równi z Janem Pawłem II. Jednak nie potrafił odnaleźć się w państwie, o które walczył. Był prezydentem, nie potrafiącym współdziałać z innymi, mając przy tym kłopoty z przestrzeganiem elementarnych zasad kultury osobistej. Kaczyńscy oprócz tego nie potrafili i nie chcieli zaakceptować delikatności, z jaką laureat pokojowej nagrody Nobla traktował byłych komunistów po roku 1989. Dlatego drogi obu panów rozeszły się.
Dzisiaj spotkali się na sali sądowej i przed nią. Stoją niecały metr od siebie, otoczeni dziennikarzami i fotoreporterami. Na ich twarzach rysują się identyczne emocje, stroją te same miny, dwóch starych przyjaciół, wiedzących o sobie bardzo dużo. Politowanie miesza się z szacunkiem, wrogość z przyjaźnią, miłość z nienawiścią; są skłonni wykorzystać każdy pretekst, by poniżyć się wzajemnie, albo też by powiedzieć o sobie na wzajem coś miłego. Gdyby tylko ktoś stworzył im możliwość pojednania, wyszliby z sali sądowej jak para niedoszłych rozwodników, uświadamiających sobie przed obliczem sędziego, jak bardzo się kochają. Tyle dobrego ich łączy, jednak padło zbyt dużo słów, o których duma nie pozwala zapomnieć.
Ja piję bardzo dobrą kawę i przeglądam ofertę śniadaniową hotelu. Od godziny 6.30 do 10.00 rano można, wchodząc z ulicy, nie będąc gościem hotelu, skorzystać z bufetu dla nocujących: koszt czterdzieści pięć złotych, do godziny 12.00 można jeszcze zamówić śniadanie z karty. Tutaj ceny są już niższe, około dwudziestu złotych. Zrobiłem zdjęcie kartki zawierającej ofertę i przesłałem je synowi.
- Kiedyś możemy tutaj zjeść śniadanie – napisałem SMS-a.
- Okej – odpisał po chwili.
Na ogromnej plazmie, na ścianie hotelowego restauracyjnego patio, widać było tylko obraz, głos był wyłączony. Dwie znane większości polaków postaci ze świata polityki stoją obok siebie. Gdy jeden z nich mówi coś do dziennikarzy, drugi słucha i uśmiecha się, coś odpowiada, przejmuje wypowiedź, drugi się uśmiecha, patrzą co jakiś czas na siebie, raz z politowaniem, raz z sympatią.
Wychodząc zapłaciłem za kawę sześć złotach.
- Miłego dnia życzę – usłyszałem od kelnerki wydającej mi resztę.
Czy były prezydent i były premier powiedzieli sobie dziś na zakończenie swojego spotkania: „miłego dnia życzę”?
Czy powie to kiedyś tylko jeden, gdy drugi nie będzie mógł już nic usłyszeć? A może wracając do swych biur w ciemnych luksusowych limuzynach jeden z nich napisze SMS-a: „miłego dnia życzę”, a drugi odpowie „dziękuje, wzajemnie”. Tylko kto będzie pierwszy?
Autor: Tomasz Chorab